A mój dzisiejszy WOD to uczestnictwo w zawodach biegowych na 10km i pokrótce opiszę moje wrażenia, obawy i rolę psychiki w sporcie.
Przebiegłem, żyję i jestem mega zadowolony zważywszy na to, iż nie biegam systematycznie i nigdy nie na takie trasy.
Dla większości biegaczy 10km to fraszka, ale dla mnie, dawnego 108 kilowego misia, jest to bardzo dużym wyczynem i pokazaniem samemu sobie, że "dam radę przezwyciężyć ból".
Bałem się najbardziej, że nie dobiegnę i że będą mnie wyprzedzać co chwilę, a co najgorsze zostanę zdublowany (trasa składała się z 2 kółek). W głowie miałem obraz kibiców, którzy z uśmiechem na twarzy patrzą na mnie i do mnie podobnych "biegaczy" komentując między sobą wszystko. Stres wynikający z tego biegu był tak silny, że ciężko było mi zasnąć wczoraj. Gdy już bicie serca się uspakajało, to nagle przypominało mi się "jutro bieg" i znowu uderzenie ciepła i zwiększone tętno. Paranoja prawda?
Byłem gotów zrezygnować, ale nie zrobiłem tego tylko z powodu brata i mamuśki, którzy również uczestniczyli w biegu (brat 30lat, 110kg, mamuśka kobitka z 50+ lat na karku). Te zawody miały być formą "prezentu" dla mamuśki na dzień matki. Taki wspólny bieg jej dzieci z nią samą. Inicjatywa zacna, ponieważ ani ja, ani brat nie biegamy, a mamuśka truchta sobie codziennie po 12km (jeśli ktoś ominął poprzednie info to ma ona ponad 50lat )
No i tak znalazłem się na miejscu startu z uczuciem nadchodzącej biegunki stresowej (ale nic się nie wydarzyło ). Dopiero na starcie zauważyłem, że nie jest to olimpiada. Że są ludzie ze sporą nadwagą, że jest sporo ludzi 60+. Był nawet pan bez dolnych kończyn na wózku inwalidzkim oraz małżeństwo z wózkiem sportowym, a w nim 1.5-2 letnie dziecko. Wszyscy uśmiechnięci.
Pif paf, biegniemy.
Pierwsze sekundy biegu były dla mnie jak uderzenie w policzek. Wszyscy kibice z serdecznym uśmiechem na twarzy bili brawo krzycząc "dacie radę", "do przodu" itd. Dostałem wtedy +5 do motywacji.
Nogi zaczęły jakoś efektywniej wykonywać to co chciał mózg.
Biegnę dalej i zauważam, że moje tempo wcale nie jest tragiczne, a wręcz mijam kilka osób. Zdecydowałem zwolnić, ponieważ nie biegałem na takie trasy i pomyślałem, że wypalę się za szybko.
Biegnę i biegnę, a na trasie z racji tego, iż było to ulicami miasta przechodnie bili brawo, gdy przebiegałem obok. Obcy ludzie bili brawo obcemu człowiekowi. Kolejne +5 do motywacji.
Po pierwszej pętli, gdy wracałem przez linię startu obca pani (nie była ubrana w koszulkę organizatora) podała mi kubek wody, a wszyscy dookoła bili brawo. Oczywiście nie przebiegałem tamtędy sam, więc może i nie mi bili brawo tylko rodzinie, koledze czy komuś tam, ale nie myślałem o tym, bo +5 do motywacji właśnie wskoczyło.
Biegłem dalej swoim tempem.
Po drodze niestety mijałem dwie interwencje karetki i wtedy uzmysłowiłem sobie "nie jest lajtowo". Ale biegłem dalej.
Mijałem sklep spożywczy, a pod nim około 3-4 osiedlowych bywalców z piwem i przypomniałem sobie słowa brata "nawet jeśli dobiegnę ostatni, to i tak jestem lepszy od tych, co siedzą przed telewizorem". +5 do motywacji.
Kilka razy miałem ochotę zawrócić ze względu na upał, piekące sutki, ból biodra i ogólna chęć położenia się. Ale wtedy w głowie pojawiało się popularne i wręcz beznadziejnie płytkie ze względy na powtarzanie w kółko w memach internetowcych stwierdzenie "poddasz się raz, a będziesz poddawał się całe życie" i stwierdziłem, że piekący sutek zaraz przestanie piec, ból biodra przejdzie i przecież nie będę biegł w nieskończoność i w końcu się położę. Biegłem dalej.
Miałem dwie około 10-15 sekundowe przerwy w postaci chodu, ponieważ brakowało mi tchu ze względu na suchość w buzi.
I tak dobiegłem do linii mety w okrzykach i brawach.
Nikt nie miał sarkastycznego uśmiechu. Nie zostałem zdublowany. Nikt na trasie mnie nie wyprzedził. Czas miałem najlepszy jaki miałem w życiu (na krótszy dystans, ale biorę pod uwagę tempo na 1km). Bieg zakończyłem z mega uśmiechem i gratulacjami od zwykłych ludzi stojących obok. Bylem też obok jak linię mety mijał pan na wózku. Brawa i krzyki były tak głośne, że miałem ciarki, a pisząc to aż łezka mi się kręci. Podobny entuzjazm tłumu był, gdy linię mety przekroczyła młoda dziewczyna wspierana ramieniem przez kolegą kuśtykająca z butem w dłoni. Dała radę!
Jako ostatni, lecz moim zdaniem jako zwycięzca tego biegu, dobiegł "misiek", który waży 150kilo i jest na chwilę obecną po 15kilowej redukcji (usłyszałem od jego znajomych, gdy z przejęciem i pełni podziwu o nim opowiadali). Owacje przebiły wszystko. Determinacja, siła woli i CHĘĆ ZMIANY potrafią wiele, a ten człowiek był dla mnie mega przykładem.
I tak wracając z medalem na szyi ulicami mojego miasta (samochód zaparkowałem nieco dalej) uśmiechałem się co kilka sekund, gdy przypominało mi się jak bardzo się stresowałem, jak wątpiłem w siebie i jakim durniem byłem.
Nie wiem, czy ktoś przeczyta to do końca, ale niech pamięta, że siła tkwi w każdym z nas i tylko od nas zależy, czy strach i obawy przed otoczeniem zwyciężą, a my przegramy.
I pamiętajcie, że obojętnie co trenujecie, jak efektywne są Wasze umiejętności, jak dużo siły posiadacie, czy dopiero zaczynacie, czy jesteście weteranami to i tak jesteście lepsi od tych, co siedzą przed telewizorem i nic nie robią.